W końcu jest, długo wyczekiwany urlop i mniej wyczekiwana pobudka o 5.00 rano.
Budzę się z bólem brzucha, więc na dzień dobry łykam krople żołądkowe. Podejrzewam że za szybko pożarłem mój ulubiony chimney z chałwą. Droga z Krakowa do Wrocławia szybko mija, stąd mamy samolot do Reykiaviku. Zwiedzamy skąpaną w słońcu Wrocławską Galerię -przy okazji wrzucając coś smacznego na ząb. Z galerii jedziemy na lotnisko gdzie nasz samolot linii Wizzar wznosi skrzydła o 14.50, przed nami 4 godziny lotu. Po godzinie rejsu pasażer siedzący obok mnie -zbladł jak płótno, jego żona wzywa w panice stewardesy które szybko układają pasażera na leżąco, ustalając że podobno cierpi na nadciśnienie – niestety na pokładzie nie ma lekarza. Na szczęście ulgę przynosi mu pozycja na wznak i zwykłe okłady z lodu. Ja w wyniku tego zajścia zostaje przesadzony do pierwszego rzędu z pewną korzyścią dla moich nóg, które mogę teraz wyprostować niczym prawdziwy VIP. Wizzar to węgierskie linie lotnicze które tradycyjnie w czasie lotu serwują płatne przekąski i perfumy-tym razem nie skorzystam.
Jarku, masz „lekkie pióro”, a czytajac Ciebie ma się wrażenie, że się tam było z Wami, to duża sztuka!!! Opisy fantastyczne, dowcip, błyskotliwość, a do tego przepiękne Twoje fotografie. Już czekam na kolejne Twoje opowieści. P.S. 1/ po chałwie nigdy nie boli brzuszek 😀 /to zwykłe reisefiber/, 2/ Martini, to jedyny alkohol, który piję z przyjemnoscia, od lat dostaję jako prezent urodzinowy :D. Serdecznie pozdrawiam :).
Bardzo Ci dziękuję – miło że Ci się podobają nasze opowieści. Serdeczne zapraszam na następne wpisy na blogu, pomału kończę część drugą z Islandii. A przed nami całą Patagonia 🙂