Wychodzimy z lasu i podchodzimy pod szczyt Sokolicy, za nami w lesie błyskają latarki niczym świętojańskie ognie, nadchodzą następni turyści. Pomału zaczyna świtać więc przyśpieszamy kroku by znaleźć dobrą miejscówkę – która ochroni nas przed wiatrem i chłodem poranka. Udaje się nam przycupnąć na północnym stoku, nikt tu nikomu nie zasłania widoku i nie rozprasza hałasem. Co innego na samym Diablaku gdzie tłoczy się całe stado ludzików.
Mamy szczęście bo pogoda dopisała i z mgieł wyłania się czerwony nochal słońca. Pora wypowiedzieć życzenie i nasycić się chwilą. Gdy słońce zaczyna rzucać złote błyski zabieramy plecaki i schodzimy po głazach w stronę przełęczy Brona. Na przełęczy robimy sobie chwilę odpoczynku i maszerujemy w dół do schroniska na Markowych Szczawinach. Ostatni raz byłem na Markowych jak miałem 18 lat, po dawnym schronisku nie ma śladu -za to jest inne nowe i duże. Leżymy na ławkach, pochlipując kawę i wdychająć górskie powietrze, ale czas szybko mija i pora wracać z powrotem. Wracamy tą samą drogą przez przełęcz Brona i Babią. Na przełęczy Krowiarkowej meldujemy się o 15.00. Parking po brzegi wypełeniony morzem aut, sporo ludzi dopiero teraz wyrusza w góry. My wracamy do Krakowa. Hough !
Zostaw komentarz